Produced by Pawel Sobkowiak and Polska Biblioteka Internetowa
Spis tresci:
KSIĘGA RODZAJU TRAKTAT O MANEKINACH Ciąg dalszy TRAKTAT O MANEKINACH
Dokończenie NEMROD PAN PAN KAROL SKLEPY CYNAMONOWE ULICA KROKODYLI
1
W lipcu ojciec mój wyjeżdżał do wód i zostawiał mnie z matką i
starszym bratem na pastwę białych od żaru i oszołamiających dni letnich.
Wertowaliśmy, odurzeni światłem, w tej wielkiej księdze wakacji, której
wszystkie karty pałały od blasku i miały na dnie słodki do omdlenia
miąższ złotych gruszek. Adela wracała w świetliste poranki, jak Pomona z
ognia dnia rozżagwionego, wysypując z koszyka barwną urodę słońca -
lśniące, pełne wody pod przejrzystą skórką czereśnie, tajemnicze, czarne
wiśnie, których woń przekraczała to, co ziszczało się w smaku; morele, w
których miąższu złotym był rdzeń długich popołudni; a obok tej czystej
poezji owoców wyładowywała nabrzmiałe siłą i pożywnością płaty mięsa z
klawiaturą żeber cielęcych, wodorosty jarzyn, niby zabite głowonogi i
meduzy - surowy materiał obiadu o smaku jeszcze nie uformowanym i
jałowym, wegetatywne i telluryczne ingrediencje obiadu o zapachu dzikim
i polnym. Przez ciemne mieszkanie na pierwszym piętrze kamienicy w rynku
przechodziło co dzień na wskroś całe wielkie lato: cisza drgających
słojów powietrznych, kwadraty blasku śniące żarliwy swój sen na
podłodze; melodia katarynki, dobyta z najgłębszej złotej żyły dnia; dwa,
trzy takty refrenu, granego gdzie na fortepianie, wciąż na nowo,
mdlejące w słońcu na białych trotuarach, zagubione w ogniu dnia
głębokiego. Po sprzątaniu Adela zapuszczała cień na pokoje, zasuwając
płócienne story. Wtedy barwy schodziły o oktawę głębiej, pokój napełniał
się cieniem, jakby pogrążony w światło głębi morskiej, jeszcze mętniej
odbity w zielonych zwierciadłach, a cały upał dnia oddychał na storach,
lekko falujących od marzeń południowej godziny. W sobotnie popołudnia
wychodziłem z matką na spacer. Z półmroku sieni wstępowało się od razu w
słoneczną kąpiel dnia. Przechodnie, brodząc w złocie, mieli oczy
zmrużone od żaru, jakby zalepione miodem, a podciągnięta górna warga
odsłaniała im dziąsła i zęby. I wszyscy brodzący w tym dniu złocistym
mieli ów grymas skwaru, jak gdyby słońce nałożyło swym wyznawcom jedną i
tę samą maskę - złotą maskę bractwa słonecznego; i wszyscy, którzy szli
dziś ulicami, spotykali się, mijali, starcy i młodzi, dzieci i kobiety,
pozdrawiali się w przejściu tą maską, namalowaną grubą, złotą farbą na
twarzy, szczerzyli do siebie ten grymas bakchiczny - barbarzyńską maskę
kultu pogańskiego. Rynek był pusty i żółty od żaru, wymieciony z kurzu
gorą