przez
CHICAGO, ILLS.
NAKŁADEM I DRUKIEM WŁAD. DYNIEWICZA,
1895.
Powieść Litewska przez Adama Mickiewicza.
Coraz to ciemniej, wiatr północny chłodzi,
Na dole tuman, a miesiąc wysoko
Pośród krążącej czarnych chmur powodzi
We mgle niecałe pokazywał oko.
I świat był nakształt gmachu sklepionego,
A niebo nakształt sklepu ruchomego—
Księżyc, jak okno, którędy dzień schodzi.
Zamek na barkach nowogrodzkiej góry
Od miesięcznego brał pozłotę blasku;
Po wałach z darni i po sinym piasku
Olbrzymim słupem łamał się cień bury,
Spadając w fossę, gdzie wśród wiecznych cieśni
Dyszała woda z pod zielonych pleśni.
Miasto już spało, w zamku ognie zgasły;
Tylko po wałach i po basztach straże
Powtarzanemi płoszą senność hasły.
Wtem się coś zdala na polu ukaże:
Jakowiś ludzie biegą tu po błoniach;
A gałąź cieniu za każdym się czerni
A biegą prędko, muszą być na koniach,
A świecą mocno, muszą być pancerni.
Zarżały konie, zagrzmiała podkowa,
Trzej to rycerze jadą wzdłuż parowa.
Zjechali, stają, a pierwszy z rycerzy
Krzyknie, i w trąbkę mosiężną uderzy.
Uderzył potem raz drugi i trzeci,
Strażnik mu z baszty rogiem odpowiada;
Brzękły wrzeciądze, pochodnia zaświeci,
I most zwodzony z łoskotem opada.
Na tentent koni zbiegli się strażnicy,
Chcąc bliżej poznać i męża i stroje.
Pierwszy mąż jechał w zupełnej zbroicy,
Jaką zwykł Niemiec przywdziewać na boje;
I krzyż miał czarny na białej kapicy,
I krzyż na piersiach u złotej pętlicy,
Trąbkę na plecach, kopię u toku,
Różaniec w pasie i szablę u boku.
[Str. 6]Poznali męża Litwini z tych znaków;
Więc cicho jeden do drugiego szepce:
"To jakiś urwisz od zgrai Krzyżaków;
Tuczny, bo pruską krew codziennie chłepce.
O, gdyby nie był tu nikt więcej z warty,
Zarazby w bagnie skąpał się ten plucha;
Aż pod most pięścią zgiąłbym łeb zadarty!—
Tak oni mówią; on niby nie słucha:
Lecz musiał słyszeć, bo się bardzo zdumiał,
A chociaż Niemiec, Litwina rozumiał.
"Książę jest w zamku?" "Jest, lecz o tej porze
Bardzoście wasze poselstwo spóźnili;
Dziś nie możecie stawić się we dworze,
Chyba na jutro." "Jutro? ani chwili!
Zaraz, natychmiast, choć w spóźnioną porę,
Litaworowi o posłach donieście;
Niebezpieczeństwo na mą głowę biorę,
A wy dla znaku pierścień tylko weźcie.
Nie trzeba więcej! skoro ujrzy godło,
Pozna, kto jestem, i co nas przywiodło."
Cichość do koła, zamek we śnie leży:
Co za dziw? Północ; jesienią noc długa—
Za cóż dotychczas w Litawora wieży
Lampa, jak gwiazdka, między kratą mruga?
Wszak dziś powrócił, jeździł w kraj daleki:
Snu potrzebują troskliwe powieki.
On przecie nie śpi. Posłano na zwiady:
Nie śpi; lecz żaden z pałacowej straży,
A